„To po co to robisz, skoro źle się z tym czujesz?” – czyli o dążeniu do akceptacji.

Zauważyłam, że niektóre kobiety i dziewczyny, które przestają się golić i zdecydują się wrzucić do sieci zdjęcie swojego ciała dość często równocześnie dzielą się swoją niepewnością co do swojego wyglądu. Piszą o tym, że z jednej strony chcą iść w kierunku naturalności i nie chcą się golić, a z drugiej strony trudno jest im zaakceptować to jak teraz wyglądają. Pojawia się wówczas lawina komentarzy: „To po co to robisz skoro źle się z tym czujesz?”
Myślę, że to ważne, aby wyjaśnić ten wątek. Zrobię to na własnym przykładzie. Krok po kroku, z mojej perspektywy.

Nie jest żadną tajemnicą, że ja też źle się czułam na pewnych etapach bez golenia się, a mimo to kontynuowałam tę przygodę.
Kluczowe na samym początku było zadanie sobie kilku pytań. Na przykład: co ja mam do moich włosów? Przecież włosy jak to włosy, po prostu są. Niektórzy ludzie mają ich mniej, inni więcej. Włosy wyrastają codziennie z mojego ciała i najwyraźniej nie zamierzają przestać tego robić, obojętnie co ja uważam na ten temat. Tak samo na głowie, jak i na nogach oraz innych częściach ciała – są częścią mnie. A skoro jedne nie specjalnie różnią się od drugich, to nie są ani lepsze, ani gorsze. Mamy więc pierwszy wniosek: Najwyraźniej to nie włosy same w sobie są problemem.
Mimo tej wiedzy nadal zarówno ja, jak i większość społeczeństwa, oceniałam włosy na ciele jako coś niepożądanego. Ale zaraz zaraz. Przecież wiem, że na przestrzeni epok włosy były raz modne, raz nie modne, a mimo to Matka Natura nic sobie z tego nie robi i dalej je „produkuje”. Może w takim razie moje owłosione ciało nie jest ani złe, ani brzydkie, tylko po prostu nie wpisuje się w aktualnie obowiązujący kanon piękna? Tak, to zdecydowanie dodaje otuchy. Jednak nie wystarcza, żeby było mi ze sobą całkowicie dobrze. Szukam więc dalej…
Co w takim razie sprawia, że źle się ze sobą czuję? Skąd się to złe samopoczucie bierze? Olśnienie: TO OCENA! To co myślę o swoim owłosionym ciele oraz to jak siebie oceniam daje efekt w postaci przykrych uczuć. Robię w głowie szybkie sprawdzenie: Czy potrafię sobie wyobrazić, że ta ocena byłaby inna, gdybym żyła w innych czasach lub chociażby w społeczności, która uznawałaby inny kanon piękna? Ma to sens. Chwila moment… w takim razie czy powinnam utrzymywać, że nieprzychylne podejście do mojego wyglądu to na pewno wyłącznie moja osobista opinia? Czyżby było tak, że uczucia jakie mi towarzyszą, gdy patrzę na swoje owłosione ciało są wynikiem pewnego wgranego mi systemu postrzegania świata? Najwyraźniej… Ojej! Ale to przecież oznacza, że ja ten system mogę zmienić!

W ten oto sposób lądujemy w punkcie wyjścia: nie do końca podoba mi się to co widzę Rozumiem jednak, że nie musi tak pozostać. Wiem, że mogę zmienić swoje podejście do siebie samej.

Jesteśmy symbolicznie w połowie drogi.
Zyskałam świadomość. Uczę się kwestionować sprawy i opinie, które do tej pory przyjmowałam bezkrytycznie.
Teraz następuje czas na ogrom pracy przy transformacji mojego sposobu myślenia. Dwadzieścia kilka lat wychowywania do życia w pewnych schematach i próby dostosowywania się do kanonów nie zmieni się w kilka tygodni. Dobrze zrozumieją mnie osoby, które poddały się procesowi terapeutycznemu. Zmiana przekonań i automatyzmów myślowych jest żmudnym zajęciem. Wymaga wiele uwagi i samozaparcia. Dzieje się tak, bo początkowo umysł każdą próbę życia na nowych zasadach będzie traktował jako niebezpieczeństwo. Umysł ma pewne konkretne zwyczaje. Co z tego, że nie jest mi dobrze w życiu…  Umysłowi wystarczy to, że jest bezpiecznie –  wie, że jutro będzie mi tak samo beznadziejnie jak dzisiaj. Dlatego moim zadaniem jako świadomej osoby jest zdobywać nowe doświadczenia i pokazywać mu, że po prostu już nie warto trzymać się kurczowo starego życia. Przejmuję rolę liderki, biorę swój umysł „za rączkę” i pokazuję mu, że w tym nowym świecie jest mi jeszcze lepiej.

W między czasie szukam sposobów jak wspomóc ten proces przebudowy. Zastanawiam się co mogę zrobić, żeby wyrobić sobie nowe, własne zdanie na swój temat, a także jak uwolnić się od rzeczy, które do tej pory życie wtłoczyło mi do głowy, a z którymi jako dorosła osoba się nie zgadzam.

Po pierwsze, nie oczekuję od siebie, że moje ciało będzie mi się podobać i że będę miała z niego pełnię satysfakcji w momencie, w którym postanowiłam być „ciałopozytywna”. Jeszcze nie raz porównam się w myślach do modelki z reklamy czy po prostu do koleżanki, której uroda bardziej wpisuje się w obecny kanon kobiecej atrakcyjności. Nic w tym złego! Kiedy ktoś Ci mówi: „Nie myśl o różowym słoniu.” – czy jesteś zła na siebie, że o nim pomyślałaś? No pewnie, że nie. Nie miałaś na to wpływu. Nasze umysły działają automatycznie. Ty i ja żyjemy w świecie, który przepełniony jest pewnymi obrazami kobiet, na które nasze umysły reagują zgodnie z dotychczasowym „zainstalowanym oprogramowaniem”. Przecież zarówno Twój jak i mój umysł wykonują codziennie kawał świetnej roboty: zbiera dane, selekcjonuje je, przetwarza, upewnia się które są potrzebne, a które nie. Wszystko dla naszego dobra. Dlatego daję sobie czas na wgranie nowego systemu. Jestem dla siebie wyrozumiała kiedy już ocenię swój wygląd automatycznie i nieprzychylnie. Wiem, że dzięki moim działaniom jeszcze przyjdzie czas, w którym odruchowo będę AKCEPTOWAĆ, a nie krytykować siebie.  Zamiast się gniewać na to oprogramowanie skupiam się więc na wdzięczności i podejmuję się dalszej współpracy.
Stymuluję transformację moich przekonań często obserwując osoby, które przeszły lub przechodzą drogę podobną do mojej. Czytam historie kobiet i mężczyzn, którzy zaakceptowali siebie. Wręcz na potęgę oglądam zdjęcia różnorodnych ciał (dziękuję Ci Świecie za Instagrama i odważnych ludzi!), w szczególności tych, które są zbieżne z tematyką, z którą sama się zmagam. Codziennie wypełniam mój umysł nowymi danymi.

I tak właśnie otwieranie umysłu trwa w najlepsze.

Oczywiście zdarzają się momenty, a nawet całe dnie zwątpienia. Co więc robię kiedy te wszystkie nieprzyjemnie uczucia kłębią mi się w głowie, kiedy myślę o sobie, że jestem totalnie beznadziejna, że nikt mnie nie pokocha, wszyscy z pewnością wyśmieją, a ja już zawsze będę sobą gardzić i moje życie zupełnie się zawali?

Akceptuję to. Mówię poważnie. Akceptuję każdy z tych scenariuszy. I co ważne: AKCEPTUJĘ, a nie toleruję. Co to znaczy? Wydawało by się na przekór zdrowemu rozsądkowi i wszystkiemu dookoła wyrażam pełną zgodę na to, że już zawsze będę sobą gardzić; wyrażam pełną zgodę na to, że z pewnością wszyscy mnie wyśmieją; zgadzam się na możliwość, że nikt nigdy, aż do samego końca życia mnie nie pokocha, a ja sama nigdy nie poczuję się piękna. Myślisz: wariactwo! A ja się Ciebie pytam: po co mam walczyć z tymi myślami? Tyle lat walczyłam i co? Zmieniło się coś? Bunt i opór nic nie daje. Tu potrzeba pokory. Ja odpuszczam w myślach, a w moim ciele odpuszcza napięcie. Dlatego nie walczę o to, żeby zacząć się sobie podobać w nowym wydaniu. Swoje siły kieruję na obdarowywaniu się akceptacją. Na budowaniu nowych nawyków. Zaczynam od „Mam prawo mieć taką brzydką owłosioną nogę.”, a po kilku tygodniach mam już w myślach „Cieszę się z korzyści jakie daje mi niegolenie nóg.”. Zaś po kolejnych miesiącach zaskakuję samą siebie myślą: „Moje nogi są bardzo ładne, dobrze jest czuć życie każdym włoskiem! Kocham moje ciało, jestem wdzięczna, że mogę w nim żyć – obojętnie jak wygląda!”.

Akceptacja każdej, nawet najokropniejszej myśli w mojej głowie paradoksalnie jakby rozpuszcza ją. Kiedy przestaję walczyć, a zaczynam akceptować, w mojej głowie robi się przestrzeń na troskę, ciepło i zrozumienie. Robi się miejsce na bezwarunkową miłość.
To najpiękniejsza „rzecz” jaka spotkała mnie na mojej owłosionej drodze.

 

 

4 uwagi do wpisu “„To po co to robisz, skoro źle się z tym czujesz?” – czyli o dążeniu do akceptacji.

  1. Dokładnie tak! Akceptacja rozpuszcza, zło całkowicie traci moc, zastępuje je miłość 🙂 Mi też zdarzają się chwile zwątpienia w siebie i świat, ale dzięki akceptacji nie są straszne, po prostu są, a ja się im przyglądam 🙂 Na tej drodze rozwija się we mnie akceptacja i miłość do samej siebie od jakiegoś czasu, ale sprawę swojego wyglądu do niedawna traktowałam z automatu po staremu… Na Twoje mądre słowa (i piękne zdjęcia!) trafiłam dokładnie wtedy, kiedy trzeba. Zaskoczyło 🙂 Choć przed majówką ogoliłam nogi (pachy zostawiłam :)), po raz pierwszy robiłam to z żalem. Zaczęłam patrzeć na siebie z zachwytem, zamiast z odrazą. Dziękuję Ci za to z całego serca ❤

    Polubienie

  2. Jesteś przecudowna i piszesz przemądrze. Sama jestem psycholożką, która przestaje golić nogi i pachy, akceptuje to, że ma chorą skórę rąk i twarzy i nie chowa jej pob rękawami i tapetą. I ma nadwagę.
    Czytam Cię i jestem zachwycona, wyrażasz dokładnie to, co mi się układa. Jak chcwsz poczytać (a może już nasz) to polecam: „Jak mówić żeby dzieci słuchały, jak słuchać żeby dzieci mówiły” – jest o tym by pozwalać dzieciom (i sobie) na uczucia, w tym te „złe”. No i w ogółe o uważności i ACT. Ale piszesz jakbyś to już wszystko czytała 😉 będę tu zaglądać

    Polubienie

  3. Hej Nat!

    Dziękuję za miło słowa :* Do psycholożki zostały mi jeszcze ponad 3 lata, ale pomału, coraz bliżej 😉
    Cieszę się ogromnie, że akceptujesz swoje ciało i to co z nim związane! Takich postaw trzeba nam w społeczeństwie więcej i więcej ❤ (Moim skromnym zdaniem 😉 ).
    Dzięki za polecenie książki – nie znam! 🙂

    Pozdrawiam Cię ciepło!

    Polubienie

Dodaj komentarz